Aktualności Dodano: 26 maja 2025

"Anatomia upadku" Dobre Kino z Kotem

Data rozpoczęcia: 2025-05-30 18:00
Data zakonczenia: 2025-05-30

 

reżyseria: Justine Triet
scenariusz: Justine Triet, Arthur Harari
produkcja: Francja
czas trwania: 150 min 
Film otrzymał 40 nagród i 55 nominacji. 

 

W ramach spotkań Dobrego Kina z Kotem w najbliższy piątek, zobaczymy francuski dramat sądowy "Anatomia upadku" z Sandrą Hüller w roli głównej. Wprowadzeniem do filmu będzie autorska prelekcja dra Wiesława Kota, a po seansie zapraszamy do wspólnej dyskusji na temat produkcji. Tekst prelekcji dostępny poniżej. 

  

   

Mili Państwo,

dziś przed nami dramat sądowy produkcji francuskiej pod tytułem „Anatomia upadku” w reżyserii Justine Triet z roku 2023. Przed tym filmem kroczy niebagatelna sława i rozgłos. „Anatomia upadku” zdobyła Złotą Palmę w Cannes. Została też nominowana w pięciu Oscarowych kategoriach: Najlepszy Film, Najlepsza Aktorka Pierwszoplanowa, Najlepszy Reżyser, Najlepszy Scenariusz Oryginalny i Najlepszy Montaż. I zdobyła statuetkę za Najlepszy Scenariusz Oryginalny. A w konkursie o Złote Globy zdobyła Glob dla Najlepszego Filmu Nieanglojęzycznego. W ramach nagrody brytyjskiego przemysłu kinematograficznego BAFTA była nominowana aż w sześciu kategoriach, a zdobyła nagrodę za najlepszy scenariusz oryginalny. Do tego dołożyliśmy nasze polskie Orły w kategorii Najlepszy Film Europejski.                                                                

Najpierw osadźmy film w tradycji. Dramat sądowy to gatunek filmowy, który dziś cieszy się mniejszą atencją widzów, chociaż swoje złote lata miał przez kilka dziesięcioleci od lat czterdziestych ubiegłego wieku. I teraz jeżeli kogoś interesuje taki dramat, uważa, że skoro widział jeden film tego rodzaju, to widział wszystkie, ponieważ każdy kolejny zawiera wiele elementów z poprzedniego. To jest nieuniknione, skoro mamy do czynienia z procesem, który wspiera się na stałych elementach. Pamiętajmy przy tym, że dramat sądowy jest gatunkiem amerykańskim, gdzie sędzia sprawuje rolę swego rodzaju jurora w meczu między jedną a drugą drużyną, między prokuraturą i obroną. W tej strukturze jest sporo miejsca na zaskoczenia, zwłaszcza jeżeli widz wie dokładnie tyle, ile sam sędzia i musi z tego wyprowadzić osobne, własne wnioski. Poza tym rozprawa ujawnia znacznie więcej niż prostą kwestię: czy oskarżony jest winien, czy nie, ponieważ na cały proces rzutuje mnóstwo zjawisk spoza sali sądowej. I one często bywają ważniejsze niż finał sądowej batalii. No i pozostaje jeszcze kwestia wybitnego aktorstwa, jakie może ujawnić się przed oczami widzów. Tu przypomnijmy gwiazdorskie dramaty sądowe. Jest ich sporo, przywołam najważniejsze: „Dwunastu gniewnych ludzi” z Henrym Fondą, „… i sprawiedliwość dla wszystkich” z Alem Pacino, „Sprawa Kramerów” z Dustinem Hofmannem, „Werdykt” z Paulem Newmanem, „Ława przysięgłych” z Genem Hackmane, „Orły Temidy” z Robertem Redfordem i tu przerywam, choć wymieniam mógłbym jeszcze długo.

 

 

W naszym filmie ogromne znaczenie ma także aktorstwo Sandry Huller, która otrzymała trzy nominacje do nagród dla najlepszej aktorki za swój oszałamiający występ i bynajmniej nie odstaje od szeregu wielkich aktorów znanych z wcześniejszych sądowych batalii. Sandra Huller to rocznik 1978. Urodziła się w NRD. Była cenioną aktorką teatralną, która najpierw grywała na terenie Niemiec, a później na przykład w teatrze w Bazylei, w Szwajcarii. Tu przypominam, iż oglądaliśmy Sandrę Hulller w ramach naszych spotkań w filmie pod tytułem „Strefa interesów”, gdzie zagrała Hedwige Hoss, żonę Rudolfa Hossa, komendanta obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. To także dzięki niej okazuje się, że dramat sądowy jest gatunkiem, który ma w sobie jeszcze całkiem sporo życia. O ile twórcy podołają proponowanej przez siebie historii.

A Justine Triet jako scenarzysta w spółce ze swoim życiowym partnerem Arthurem Harari i reżyserka filmu na pewno podołała. To rocznik 1978. Zaczynała od kręcenia społecznie zaangażowanych filmów krótkometrażowych. Sukces „Anatomii upadku” wydaje się być w jej życiu i karierze datą przełomową i należy tylko mieć nadzieję, że autorka sprosta swojemu własnemu poziomowi w następnych projektach filmowych.

Szkielet sytuacyjny w naszym filmie wygląda następująco. Oto Sandra, powieściopisarka, zostaje wciągnięta w proces o morderstwo po tym, jak jej mąż, Samuel, początkujący pisarz, obecnie w stanie depresji, został znaleziony martwy przed ich wiejskim domem. Mając jednak podejrzaną ranę na głowie. Ich syn Daniel ma poważną wadę wzroku, ale to on ma odegrać kluczową rolę jako świadek w rozprawie sądowej. Sam proces układa się nie tylko w drobiazgowe odtworzenie faktów poprzedzających śmierć. Także w kwestie analizy długotrwałej niezgody małżeńskiej, która jest wygląda jakby wyjęta wprost z filmów Ingmara Bergmana. I - jak u Bergmana, wielkiego znawcy i analityka tych spraw - pani reżyser ustawia widownię w pozycji osoby, która ma rozwiązać słynny test Rorschacha. Z grubsza polega on na tym, iż badanemu – w naszym przypadku widzowi – pokazuje się wykonaną najzupełniej losowo i bez żadnych ukrytych intencji plamę atramentu na białej kartce. I mamy powiedzieć, co na takim obrazie zobaczyliśmy, w którą stronę idą nasze skojarzenia. A to z kolei wiele mówi o naszej podświadomości, doświadczeniach itd. W naszej sytuacji, w zależności od naszych doświadczeń, stajemy albo po stronie żony, albo po stronie męża, ewentualnie lokujemy się gdzieś pośrodku.

 

 

Sandra przedstawia się widzowi jako kobieta i matka, która robi co w jej mocy, aby utrzymać swój związek i pozytywne relacje z rodziną. Jest także pracowitą pisarką, która stara się o utrzymanie własnej kariery. Ale także Niemką, emigrantką, która uczy się żyć w otoczeniu w pewnym sensie obcym. Sandra jest atakowana przez prokuratora jako pisarka, lecz także jako osoba biseksualna oraz kobieta, która ma w rejestrze win zdradę męża. Jako imigrantka mówi po francusku z trudem,  niełatwo jej dobierać właściwe słowa, a i tak część sensów, które chciała w nich zawrzeć, ginie w tłumaczeniu. Sam proces stawia także zapytania w kwestii ekspertów. Anatomopatolodzy nie są w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy ofiara została popchnięta, pośliznęła się czy też dokonała samobójstwa, a może ktoś jednym ciosem w głowę jej w tym pomógł. Sąd także z tego powodu bywa bezradny. No i prokurator próbuje zredukować osobowość Sandry do jednowymiarowej postaci kobiecej, która odgrywa się w sposób zbrodniczy na własnym mężu. Rap wykorzystany w filmie to aluzja, ponieważ ten gatunek muzyki wykonywany jest przez mężczyzn czarnoskórych, często odsuniętych od głównego nurtu życia społecznego, biednych i wykluczonych.

Tutaj takim pozasądowym problemem jest kwestia tego, iż to żona jest w obserwowanym związku żywicielką rodziny i to ona odnosi większe sukcesy zawodowe niż jej mąż. Sandra przy tym dysponuje specyficznym atutem. Ma talent do opowiadania historii, do tworzenia pewnego rodzaju fikcji. I łatwości w manipulowaniu odbiorcą. A przecież to Sandra jako wierna i wspierająca żona podąża za mężem do wybranego przez niego miejsca, do jego rodzinnego miasta. Wspiera go w jego artystycznych przedsięwzięciach i znosi jego kryzysy emocjonalne. I jeszcze jedna bariera - Samuel jest Francuzem, a Sandra jest Niemką. Poznali się w Londynie, a językiem ich porozumienia był angielski. Nie zdążyli się nauczyć języka współmałżonka.                                                                                     

„Anatomia upadku” to jeden z tych dramatów sądowych, co do których początkowo wydaje się, że wszystko już wiemy, a rozprawa jest tylko formalnością. Tymczasem pojedynek sądowy rozwija się. Sąd rozpatruje sprawę bardzo drobiazgowo. Doświadczenie pokazuje, że przeciętna rozprawa – i na Zachodzie, i u nas - nie byłaby tak detaliczna. Takie są jednak reguły filmu. Ogląda się go jak mecz tenisowy, piłeczka raz jest po tej, raz po drugiej stronie boiska.  Rekonstrukcje wnoszą wiele, ale też nie są rozstrzygające. Przeciwnie: upewniają widza w tym, że trudno powiedzieć, co się naprawdę wydarzyło w odludnym domku w Alpach Francuskich, jeżeli się tam nie było. Tak więc w przypadku tego filmu równie ważna, o ile nie ważniejsza jest kwestia formy opowiadania, która może podpowiadać konkluzję. W rezultacie: proces, a także sam film nie dotyczy prawdy, lecz raczej postrzegania prawdy. Nie osoby winnej czy niewinnej, ale uznanej za winną lub niewinną. Mniej zmierza do jakiegoś ostatecznego werdyktu, choć to zmierzanie do celu jest dość proste, ponieważ nie ma tutaj zbyt wiele postaci pobocznych ani bezużytecznych dygresji, odchyleń od fabuły.

 

 

Rozwija się  potoczysta opowieść, w której widz czuje się równie kompetentny, co wysoki sąd. Film, który trwa przeszło dwie godziny, nie ciągnie się ani nie nuży widza. Ponieważ widzowie wiedzą dokładnie tyle, ile obecni na sali sądowej, w związku z tym odruchowo oglądają  bardzo uważnie przebieg wydarzeń, obawiając się, że może im umknąć jakaś kwestia w dialogu, albo jakaś mikroekspresja, która zdradziłaby rozwiązanie zagadki. W związku z tym każda kolejna teoria, którą wysnułby widz z kolejnym zwrotem akcji traci swoją ważność. Zasada Justine Triet, twórczyni tego filmu, brzmi: tylko pokazuj, sama niczego nie przesądzaj. Nie bądź właścicielką jednej prawdy. My też nie staniemy się posiadaczami jednej prawdy. Tyle, że możemy ją z filmem negocjować. Zachęcam.

 

 

piątek, 30.05, godz. 18:00

sala kinowa KOK

wstęp wolny