Aktualności Dodano: 20 maja 2022

"Jedenaste: znaj sąsiada swego" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-05-27 18:00
Data zakonczenia: 2022-05-27

reżyseria: Daniel Brühl
scenariusz: Daniel Kehlmann
gatunek: Czarna komedia
produkcja: Niemcy / USA
premiera: 1 marca 2021 (świat)

 

 

Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota zaprasza wszystkich w najbliższy piątek na seans niemieckiej czarnej komedii w reżyserii Daniela Brühla - "Jedenaste: znaj sąsiada swego". Przed seansem prelekcja krytyka, a po filmie dyskusja z widzami. Tekst Wiesława Kota dostępny poniżej.

 

 

 

Przed nami dzisiaj, drodzy Państwo, film pod tytułem „Jedenaste: znaj sąsiada swego”, film niemiecki, dokładniej, że tak powiem, RFN-owski z przymieszką NRD-owskiego, nakręcony w dużej mierze za pieniądze amerykańskie i etykietkowany jako czarna komedia. Sam siebie w głównej roli obsadził i sam siebie wyreżyserował w tej historii niemiecki aktor młodego pokolenia Daniel Brühl.

 


Daniel Brühl

 

Filmowi bliżej do sceny teatralnej niż do widowiska ściśle filmowego, ale daje to korzyść podwójną. Po pierwsze pozwala skupić się na sztuce aktorskiej samego Daniela Brühla, a po drugie usuwa z pola widzenia nieistotne szczegóły, które mogłyby rozpraszać w trakcie kontemplowania portretu młodego aktora, który gra młodego aktora. A uchodzi on za czołową postać niemieckiego świata filmowego, przynajmniej w jego młodszej odsłonie. Od czasu do czasu pożycza go kino amerykańskie; zagrał w takich superprodukcjach jak „Kapitan Ameryka” czy „Ultimatum Bourne’a”.

Z pochodzenia Daniel Brühl jest zarówno Niemcem, jak i Hiszpanem - jego matka była Hiszpanką - równolegle jest obywatelem niemieckim i hiszpańskim; urodził się zresztą w Barcelonie z ojca reżysera filmowego i matki nauczycielki. Dorastał w Kolonii. Aktorstwo pociągało go od lat najmłodszych, udzielał się chętnie w szkolnych przedstawieniach. Daniela, po etapie występowania w szkolnych przedstawieniach, już jako nastolatka przechwyciła telewizja, grywał w serialach; porzucił nawet edukację. Rodzice uprzytomnili mu, że jednak pewne minimum w tym zakresie mu się przyda i że choćby tylko ze względów formalnych powinien dopełnić nauki w szkole średniej, do którego to wymogu ten grzeczny chłopiec się dostosował. Skończył gimnazjum i już.

W kinie można go było oglądać częściej od roku 2001, co owocowało kolejnymi premiami, rozpoczynając od Bawarskiej Nagrody Filmowej, Niemieckiej Nagrody Filmowej, Niemieckiej Nagrody Krytyków Filmowych. A my z tamtych czasów możemy go pamiętać z nostalgicznego dramatu, nostalgicznego w tym sensie, że przywoływał legendę NRD, z filmu pod tytułem „Good Bye, Lenin!”. Zagrał tam syna kobiety, która obudziła się ze śpiączki i ma wrażenie, że ciągle żyje w NRD, którego już dawno nie ma. I teraz dobry syn stara się za wszelką cenę nie wyprowadzać jej z błędu. Daniela Brühla mogliśmy zauważyć jeszcze choćby w dramacie amerykańskim, który rozgrywa się w Warszawie. Nazywał się „Azyl” i pokazywał historię Antoniny Żabińskiej, żony dyrektora warszawskiego ZOO, która ukrywała w sektorach przeznaczonych dla dzikich zwierząt Żydów, którym udało się wymknąć z getta. W tej roli wystąpiła Jessica Chastain. A on zagrał niemieckiego oficera, który próbuje pokrzyżować jej plany. Tak więc ten wybitnie polski temat dość zręcznie nakręcili Amerykanie z udziałem aktora niemieckiego; szkoda, że nie trafił przed polskie kamery. No i jeszcze, jak kto zamiłowany w sportach automobilowych, może pamiętać Daniela Brühla, jako genialnego kierowcę Nikiego Laudę, którego odtworzył on w filmie „Rush”.

 

Daniela, po etapie występowania w szkolnych przedstawieniach, już jako nastolatka przechwyciła telewizja, grywał w serialach; porzucił nawet edukację. Rodzice uprzytomnili mu, że jednak pewne minimum w tym zakresie mu się przyda i że choćby tylko ze względów formalnych powinien dopełnić nauki w szkole średniej, do którego to wymogu ten grzeczny chłopiec się dostosował. Skończył gimnazjum i już.

 

Więc ten Daniel Brühl to bezdyskusyjna gwiazda. Jego najnowszy film celuje w stronę przekuwania balonów próżności, jakie nadymają postacie ze świata mediów i kina, zwłaszcza te, którym się powiodło. A sam Brühl, który gra poniekąd siebie, porywa się na gest autoironiczny, sarkastyczny, poniekąd samobójczy. Ale może sobie na niego pozwolić jako najbardziej znany niemiecki aktor naszych czasów, którego majątek ocenia się na cztery do sześciu milionów dolarów. Może sobie na to pozwolić, stać go, jest najlepszy.

 


Peter Kurth

 

Zresztą jego tytułowy sąsiad, ten filozof z baru, który obnaży pustkę, obłudę i umowność życia samego aktora, to też niezły artysta. To Peter Kurth, artysta starszy o całe pokolenie, bo to rocznik 1957. Kurth ma, tak jak w filmie, rodowód NRD-owski, urodził się w Meklemburgii, czyli na północ od Berlina; aktorstwa uczył się w szkole teatralnej w Rostocku w NRD, potem grał w teatrze w Magdeburgu, czyli również w NRD i znowu w Karl-Marx-Stadt, obecnie Chemnitz, oczywiście również w NRD, nie mówiąc o Lipsku. I do tego czasu jest cenioną gwiazdą niemieckich teatrów w coraz to nowych miastach, a najszersza widownia niemiecka zna go z roli detektywa Bruno Woltera w serialu kryminalnym typu noir pod tytułem „Babylon Berlin”.

I jeszcze jeden bohater filmu wymagający wyjaśnienie - gentryfikacja. To pojęcie wywodzi się od angielskiego słowa gentry, które oznacza zmianę charakteru części miasta, a w praktyce gentryfikacja polega na tym, że stare, szacowne dzielnice przebudowuje się, unowocześnia i dostosowuje do wymagań nowych mieszkańców, rzecz jasna o znacznie wyższym statusie materialnym niż ci, którzy mieszkali tutaj dotąd. No i coś z tymi poprzednimi mieszkańcami trzeba zrobić. Polscy dziennikarze i prokuratorzy, którzy zajmowali się kwestiami tzw. czyścicieli kamienic, mieliby tu wiele do powiedzenia. U nas mówiło się dużo o gentryfikacji warszawskiej Pragi Północ, a w Poznaniu tym procesom podlegają tradycyjne Jeżyce czy dzielnica Łazarz. Ta gentryfikacja w Niemczech zaczęła się od czasów zburzenia Muru Berlińskiego. A sam Brühl – ten filmowy - mieszka w modnej dzielnicy ludzi bogatych, także artystów, oczywiście tych z górnej półki, dzielnicy o nazwie Prenzlauer Berg w dawnym Berlinie Wschodnim, jeżeli przypomnieć biografię tego podzielonego miasta. Więc ten pub na rogu, gdzie popularnemu aktorowi upływa przedpołudnie w oczekiwaniu na samochód, który zawiezie go na lotnisko, jest dokładnie taki jak w NRD. Tu się nic nie zmieniło. To jest ten sam parter przy tej samej ruchliwej dzielnicy, co przed zburzeniem Muru. A powyżej jego rezydencja z betonu i szkła. Czyli klasyczny przykład gentryfikacji.

 

 

Zobaczmy, kto zawitał do tego obskurnego baru. Mężczyzna młody, przystojny, dbający o ciało, doskonale ustawiony materialnie, żyjący w luksusowym lofcie z widokiem na berlińską wieżę telewizyjną. Szkło, metal, beton. Żadnego mieszczańskiego bałaganiku, kanapy, wysiedzianego fotela czy kiczowatego obrazka na ścianie. Dokładny, pilnujący szczegółów, zorganizowany, oddany pracy od poranka. Nie traci czasu na puste przebiegi na przykład z domu do baru i w trakcie czekania na kawę. Telefon do łapy, słuchawka w ucho i już umawia, już konsultuje. Przy tym rodzinny i miły dla służby. Egzemplarz z żurnala dla panów. Kiedy zstępuje z tych swoich wyżyn na zwykłe zagracone podwórko w kamienicy, swoją prywatną winda zresztą, to jakby osuwało się piekło zwyczajności i pospolitości. Podobnie jak wówczas, gdy w barze popija lurowatą kawę, którą pijają codziennie ci z niższych rewirów i gdy próbuje salcesonu, śniadania klasy robotniczej. Cóż, to tylko wizyta w skansenie, za chwilę podstawią samochód. Ten zawiezie go na lotnisko, a stamtąd samolot uniesie go z powrotem w górę, czyli w jego własne rewiry. 

Ale obserwujemy, obserwujemy, bo karty trzymane ciasno przy gorsie powoli się odsłaniają. Z czasem ujawnia się więcej interesujących cech. Ten aktor jest wobec ludzi nie tyle życzliwy co zdawkowo uprzejmy. Tych osób ze swego otoczenia, które nie są mu potrzebne, nie zauważa; nie pamięta imienia barmanki, nie zarejestrował istnienia sąsiada, który odbiera dla niego przesyłki.  Za to, jeżeli chodzi mu o załatwienie sprawy związanej z przyszłą rolą filmową, potrafi natychmiast ludzi dla niego ważnych rozróżniać, zapamiętać, a nawet im nadskakiwać i komplementować ich ze sporą nadwyżką. Łączy nieustannie zawodowy półuśmiech, wyuczoną uprzejmość z martwym wzrokiem, który pomija osobę, z którą właśnie rozmawia w poszukiwaniu kolejnej życiowej okazji i kogoś, kto może mu coś naprawdę ważnego załatwić.

 

 

Kiedy aktor chodzi wokół swoich spraw, staje się nadmiernie pobudzony, chodzi jak nakręcony mechanizm, cały napięty jak sprężyna. Cały czas pilnuje szczegółów - miły wobec fanów, zatroskany o opinię na swój temat. Aż trafia na knajpianego filozofa. Takiego, który jest poza tą medialną bańką. Te rytuały z autografami, te pytania: „Ach, cóż na warsztacie u mistrza, ach cóż?” to zdecydowanie nie jego bajka. On w to nie wchodzi, jego to śmieszy. Ale za tym kryje się nie tylko pogarda wobec tego całego targowiska próżności, tego medialnego blichtru, jaki otacza młodych, przystojnych aktorów, grających w popularnych produkcjach. Kryje się odmienny rodzaj pilności, uważności niż ten, który demonstruje aktor. Rodzaj wcale nie gorszy, tylko – powiedzmy – uczciwiej ukierunkowany.

Rozumiemy, że od momentu, kiedy gwiazdor zupełnie przypadkowo wszedł do baru, już w pewnym sensie z niego nie wyjdzie, a podróż w stronę kolejnej fantastycznej roli się odwlecze albo w ogóle zostanie odwołana. Zamiast szerokiego świata będzie miał do dyspozycji ciasny bar, przestrzeń wokół niego zacznie się zawężać. Wiedza, którą został tu poczęstowany, zaczyna go przyciągać siłą magnetyczną. Przeczuwa, że jest w niej coś szczególnie istotnego, co mu do tej pory umykało.

 

 

Niby w każdej chwili może wyjść z baru, wsiąść do tego swojego samolotu i poszybować w stronę dalszej kariery, ale nie. Bo oto Bruno pochylił się nad własnym wnętrzem, które okazało się wielką dziurą, wielką pustką. Patrzy w nią jak zahipnotyzowany, zdziwiony, że dostrzega ją po raz pierwszy po tylu latach. Z twarzy zsunęła mu się aktorska maska i kazało się, że pod tą maską nie ma już nic.

 

 

 

 

Piątek, 27.05, godz. 18:00

sala kameralna KOK

WSTĘP WOLNY

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512-05-75

 

 

DKF 27.05.2022 „Jedenaste: znaj sąsiada swego”

Podsumowanie dyskusji

Zwracaliśmy uwagę na rozmaite aspekty opowiedzianej historii. Na przykład na wzmiankowanie owego „szpiega” w finalnej piosence. Tego „obserwatora” (staż w STASI nie ma tu większego znaczenia), który jedną, drugą, trzecią, rzuconą od niechcenia uwagą potrafi zmusić tego aktorskiego bufona do rewizji całego życia. Kamyczek uruchamia lawinę...

I jeszcze: żyjemy ciasno upchnięci w naszych mieszkaniach na wspólnych – nomen omen – klatkach schodowych. Mieszkanko od mieszkanka, klatkę od klatki, historię od historii, dramat od dramatu dzieli zaledwie 20-30 centymetrów muru. Ale ten mur jest twardy, nieprzenikniony. Za ścianą może się rozgrywać apokaliptyczny dramat, podczas gdy u nas trwa sielanka. I odwrotnie. Ale te światy rzadko się przenikają, rzadko o sobie wiedzą, a jeszcze rzadziej o siebie zahaczają.

A jeżeli już, dzieje się to w trybie panicznym, gwałtownym, bezrozumnym. Jak w wypadku filmowego aktora, który zabałaganił swoje życie, pozwalał sobie całymi latami na trwanie w iluzji (zwłaszcza w kwestii własnej żony), a kiedy sąsiad go – od niechcenia – z tej iluzji wydobywa, ten reaguje furią i agresją.

„Stąd nauka jest dla żuka” – jak to jednak łatwo zapuścić się w życiu… I żeby potem było choć na kogo zrzucić winę...

 

 

 

 

Patronat medialny: