Aktualności Dodano: 07 września 2022

"Matthias i Maxime" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-09-16 18:00
Data zakonczenia: 2022-09-16

reżyseria: Xavier Dolan
scenariusz: Xavier Dolan
gatunek: Dramat
produkcja: Kanada / Francja
premiera: 21 lutego 2020 (Polska)
Film dostał 2 nominacje.

 

W najbliższy piątek na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota kanadyjski film "Matthias i Maxime". Błyskotliwe dialogi i doskonała ścieżka dźwiękowa, czyli dziecko Xaviera Dolana. Przed seansem prelekcja krytyka, a po filmie dyskusja. Zapraszamy!

 

 

Wzięliśmy dzisiaj na tapetę, drodzy Państwo, temat, który w kinematografii światowej krąży bardzo intensywnie od co najmniej dekady. Nic dziwnego – jest to jeden z głównych tematów debaty społecznej, ujawniającej się z różną intensywnością na całym świecie. Chodzi mianowicie o identyfikację w zakresie płci.

U nas ten temat także stał się obecny w debacie publicznej, nie zawsze w takiej formie, w jakiej byśmy sobie życzyli, czyli pod postacią pogłębionego, uczciwego namysłu. U nas funkcjonuje na zasadzie pewnej karty przetargowej w rozgrywkach ideologicznych i politycznych. Dlatego też krążyliśmy dość długo dookoła niego, żeby przy okazji filmu nie dać się wpuścić w kanał dość płytkich awantur, których mamy w związku z tą kwestią aż nadto; i w mediach społecznościowych, i w tych tradycyjnych, i w bieżącym dyskursie towarzyskim i społecznym. No ale w końcu trzeba było rzecz dźwignąć, jak mówi młodzież – wziąć na klatę – i dlatego dzisiaj zbliżamy się do tematu, oglądając film kanadyjski pod tytułem „Matthias i Maxime”. Film stonowany, delikatny, który zbliża się do problemu, dotyka go ostrożnie, z wyczuciem i taktem.

 


 

Zaczynamy tradycyjnie od sprawców. W naszym wypadku od autora scenariusza i reżysera tej produkcji, która u nas w kinach gościła półtora roku temu; od Xaviera Dolana-Tadrosa. To kanadyjski aktor, reżyser i scenarzysta, rocznik 1989. Dolan pochodzi z rodziny artystycznej; jego ojciec jest znanym w Kanadzie piosenkarzem i aktorem. Tutaj obejrzymy go w roli Maxima, chłopca ze znamieniem na twarzy. Sam Xavier dość wcześnie rozeznał swoją orientację seksualną i ogłosił się jawnym i zdeklarowanym gejem. Nie miał z tego powodu problemów ani w rodzinie, ani w środowisku, ani w kręgach filmowych. Ale te tematy wyraźnie go interesowały, do tego stopnia, że pokazany w 2009 roku w Cannes jego film pod tytułem „Zabiłem moją matkę” – a był to jego scenariusz, reżyseria i rola główna – zdobył aż trzy nagrody w kategoriach kina niezależnego i artystycznego. W późniejszych obrazach Dolan trzyma się tej tematyki i nic nie wskazuje na to, żeby czynił to pod publiczkę, z jakąś podejrzaną kokieterią, a nie daj Boże z chęcią zaszokowania mieszczańskiego odbiorcy. Po prostu kładzie na warsztat temat identyfikacji płciowej jako jeszcze jeden z wielu wartych uwagi fenomenów naszej współczesności.

W filmie ta kwestia też bywa wybudzana. Nie jest oczywista od początku, bo pierwsze długie sekwencje tego gadanego obrazu koncentrują się wokół losów dwóch nieledwie znajomych, tytułowych Matthiasa i Maxima, kolegów z tego samego kanadyjskiego college’u, którzy żyją jak wielu innych rówieśników, trawiąc czas na nauce i balangach, a jednocześnie próbując zmierzyć się z własnymi domowymi problemami. Osią całej intrygi okazuje się dość przypadkowe wydarzenie - konieczność wypełnienia głupiego koleżeńskiego zakładu, który ma polegać na wymianie przez dwóch chłopaków pocałunku przed kamerą w ramach amatorskiej imprezy filmowej. Rzecz głupia i, wydawałoby się, bez znaczenia. Tymczasem od tego incydentu zaczyna się nowy etap w życiu każdego z chłopców. Etap, którego wcześniej nie podejrzewali.

 

 

 

Te biografie młodych ludzi są dość rozbieżne, bo Matthias kroczy pewnie prawniczą ścieżką kariery. Oglądamy go w jednym z tych wieżowców z pleksi, szkła i betonu, i nie przypadkiem mowa jest tu o tym, że kariera polega na przenoszeniu się do gabinetu z coraz bardziej rozległym widokiem na miasto, które ściele się w dole. Matthias jest u progu tego, co tylko najpiękniejsze w jego życiu może się zdarzyć, chociaż, gdy rozmawia ze swoim pryncypałem, który zasiada za ważnym biurkiem z faktycznie efektownym widokiem na miasto, a jest już tylko starym i nieco zagubionym człowiekiem, Matthias może się czuć rozczarowany, że oto, po latach ciężkiej pracy na styku prawa i biznesu, będzie miał za całą pociechę zwykłe, choć eleganckie, biurko i panoramę miasta, codziennie taką samą. Ale, cokolwiek by powiedzieć, to i tak jest perspektywa, która się otwiera przed tą cienką górną warstwą kanadyjskiego społeczeństwa.

Zupełnie odwrotnie układa się życie Maximowi, koledze Matthiasa z college’u. Nie dość że los zostawił mu na twarzy czerwone znamię, to jeszcze wepchnął go w niziny społeczne. Maxime, chłopiec czuły, oddany przyjaciołom i rodzinie, rozumiejący i wypełniający swoje zobowiązania, zmuszony jest opiekować się matką narkomanką i alkoholiczką, której chemia wywróciła mózg na lewą stronę. Matka weszła na ścieżkę degeneracji, z której praktycznie, także ze względu na wiek, nie ma już odwrotu. Trzeba jej tylko zapewnić opiekę, bo Maxime jeszcze nie pogodził się z koniecznością życia w parterze i spróbuje szczęścia po drugiej stronie globu. Marzy mu się praca barmana w Australii.

No i w tym momencie dochodzi do tego wygłupu, jakim jest pocałunek chłopców, przykra konsekwencja idiotycznego zakładu. Niby jeszcze jedna towarzyska zagrywka, którą każdy młody człowiek ma w życiorysie, bo każdy kiedyś szalał i przeholował z alkoholem, ale też każdy o własnych kompromitacjach, żałosnych incydentach z udziałem kolegów, litościwie z czasem zapomina. Wszystko pod hasłem: nigdy do tego nie wracajmy. Tak też wydarzyłoby się i tym razem, ale w całą sytuację wdaje się jakiś inny, nieznany, tajemniczy czynnik, który powoduje, że ten głupi incydent przed kamerą znaczy o wiele więcej niżby się chciało, by znaczył.

 

 Osią całej intrygi okazuje się dość przypadkowe
wydarzenie - konieczność wypełnienia
głupiego koleżeńskiego zakładu,
który ma polegać na wymianie przez dwóch
chłopaków
pocałunku przed kamerą
w ramach amatorskiej imprezy filmowej.

 

Przecież Matthias, ów biznesmen, jest związany w sposób bardzo ciepły, ale też odpowiedzialny, z Sarą, dziewczyną uładzoną, zorganizowaną, efektowną, jakby stworzoną na żonę biznesmena. Maxime też krząta się wokół innych spraw; musi przed wyjazdem do Australii przekazać opiekę nad matką własnemu tacie, który ich wszystkich zostawił dla kariery w Stanach Zjednoczonych, musi ugadać ciotkę-opiekunkę i załatwić wiele drobiazgowych spraw. Tamta głupia historia przed kamerą powinna i jednemu, i drugiemu ulecieć z głowy. Tymczasem dzieje się z nimi coś, czego sami nie rozumieją, czego nie umieją uporządkować i wcisnąć w znane im ramy. Matthias skutkiem podświadomego szoku pływa po jeziorze w nocy bez sensu, gubiąc kierunek. Później, w ramach obowiązków zawodowych, kiedy zaprasza innego biznesmena do nocnego klubu, nie wytrzymuje oglądanego tam seansu, wychodzi i biega bez sensu po ciemnych ulicach. Również i w Maximie nieco kiełkuje. Kiedy przed wyjazdem do Australii sprząta swoje mieszkanie, odkrywa rysunek sporządzony w dzieciństwie, na którym przedstawił, wiedziony zapewne jakąś podświadomą myślą, siebie i Matthiasa mieszkających razem na farmie. Porusza go to silniej, niżby chciał się przyznać.

W każdym razie teraz obaj młodzi mężczyźni udają się w niewidome. Ich myśli zaczynają krążyć wokół ich dwóch nawzajem. Jakaś nowa idea zaczyna drążyć ich myślenie, a nie są na to przygotowani; nie bardzo wiedzą, co mają z tym podświadomym impulsem zrobić, jak się wobec niego ustawić. Uważny widz wychwytuje tutaj jednak fakt, iż to nęcące podświadome zjawisko, które zaczyna zagarniać coraz więcej uwagi obu młodych ludzi, ma źródło w życiowym gorsecie, w jakim każdy tkwił, oczywiście na swój odrębny sposób. U Matthiasa był to gorset rodziny, który delikatnym, ale skutecznym naciskiem wytycza mu drogę zawodową i życiową, nie pytając, czy młody mężczyzna zrealizuje w tej formule swoje aspiracje; a w wypadku Maxima notujemy podświadomą chęć ucieczki od dominującej matki, która od lat zatruwała mu życie, a potem, kiedy sama wymagała już intensywnej opieki, sprawiała, że wszystko, co się działo wokół młodego człowieka, i tak koncentrowało się na matce i na konieczności opiekowania się tą mało chlubną postacią. Tak czy owak, ów incydent na studenckiej imprezie staje się punktem zwrotnym, od którego nie ma ucieczki, nie ma odwrotu.

 

 

 

Kamera bawi się tą sytuacją, pokazując młodych mężczyzn często po dwóch stronach rozległego kadru, podkreślając ogromną przestrzeń, także wizualną, jaka dzieli jednego i drugiego. To jest ten wizualny ekwiwalent wszystkiego, co odsuwa ich w życiu realnym, społecznym. I jeszcze jedno w związku z kamerą – mamy wrażenie, że autor zdjęć prowadzi ją trochę wojerystycznie, że uprawia swego rodzaju dyskretne, ale jednak podglądactwo. Kamera raczej zerka na bohaterów niż ich portretuje. Często patrzy na nich z daleka, przez okno, zza framugi drzwi; wyławia ich z ciemnego kąta pokoju. To nam uświadamia, że ci młodzi ludzie też czują się nieledwie podglądani w społeczeństwie, że bardzo obawiają się, by ktoś ich nie przyłapał, nie skompromitował, by nie musieli w krępującej chwili nagle stanąć w świetle reflektorów.

Napięcie zawisło nad nimi jak w starym dobrym melodramacie, kiedy to miłość łączy kochanków z dwóch różnych sfer; jest pożądana, a jednocześnie zabroniona. To tak, jakby Matthias był Capuletti, a Maxime Montecchi, by przełożyć ich uczucia na schemat znany z „Romea i Julii”. A że jest tu sporo opery, bo i jesienne liście, i jezioro nocą, i puste ulice wielkich metropolii? Uczucie zawsze potrzebuje pewnego rodzaju teatru, niezależnie od tego, jakiego rodzaju jest to uczucie. Więc nie oceniamy, więc oglądamy, napawamy się, staramy się rozumieć.

 

 

 

piątek, 16.09, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 16.09. Matthias i Maxime
Podsumowanie dyskusji

 

„Każdemu wolno kochać...

to miłości słodkie prawo

bo kocha się sercem a każdy je ma...

 

Byle serca się dobrały,

sen miłości wtedy śnić

może śmiały i nieśmiały,

snując złotą szczęścia nić”.

 

Wyszliśmy od piosenki „Każdemu wolno kochać” z filmu pod takim tytułem z roku 1933 (pierwszy polski film w pełni udźwiękowiony). Śpiewali ją tam Mira Zimińska (późniejsza współtwórczyni zespołu „Mazowsze”) i Adolf Dymsza.

W naszym filmie o skomplikowanym uczuciu dwóch młodych mężczyzn dowiedzieliśmy się, że miłość jest skierowana do wewnątrz związku, ale także na zewnątrz. Do tych, którzy obserwują i oceniają. Stawiają granice tego, co w uczuciu dwóch osób dopuszczalne i nie. To sytuacja wysoce opresywna. Jeżeli w dodatku nałoży się na nią – jak w przypadku Maxima – dołująca sytuacja domowa, życie zmienia się w gehennę. Która trwa i trwa i trwa...

Bo, owszem, „każdemu wolno kochać”. „Wolno”, ale czy można? „Wolno”, ale czy wypada? „Wolno”, ale za jaką cenę? Cóż, odpowiedzi na te pytania powinniśmy poszukać już poza filmem. Wokół siebie...

 

 

 

 

Patronat medialny: