Aktualności Dodano: 02 grudnia 2022

"Slalom" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-12-09 18:00
Data zakonczenia: 2022-12-09

 

reżyseria: Charlène Favier
scenariusz: Charlène Favier, Marie Talon
gatunek: Dramat
produkcja: Francja
premiera: 29 sierpnia 2020
Film dostał 8 nominacji.

 

Francuski film w reżyserii Charlène Favier pt. "Slalom" to nasza propozycja na kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Zapraszamy wszystkich na seans. Przed projekcją autorska prelekcja krytyka, do przeczytania poniżej, po filmie dyskusja.

 

 

 

Zapraszam Państwa dzisiaj na film sportowy. Obraz nazywa się „Slalom”, pochodzi z roku 2020. U nas, skutkiem pandemii, w kinach nie był pokazywany. Dodajmy jeszcze, że film znalazł się w oficjalnej selekcji do głównej nagrody festiwalu w Cannes w roku 2020. Film sportowy rzadko kiedy tak naprawdę jest o sporcie. Najczęściej sport jest tylko tłem, pewną ramą, w którą wstawia się problem psychologiczny, obyczajowy, czasem polityczny lub kryminalny. Tutaj zobaczymy rzecz pośredniczącą między psychologią i obyczajem. I ta historia przypomina, iż sport, zwłaszcza wyczynowy, bywa obszarem samozaparcia i morderczej dyscypliny. Zawodnika brylującego na skoczni narciarskiej czy na stoku chętnie podziwiamy, ale równie chętnie zapominamy, ile godzin, dni, tygodni, miesięcy i lat stoi za tym błyskotliwym popisem. Godzin spędzanych w pustych, niedogrzanych salach treningowych na wyczerpującej gimnastyce mięśni. Godzin trawionych na ćwiczeniach na odludnych stokach przy zerowej publiczności.

Dotyczy to zresztą każdego metodycznego wysiłku, zmierzającego do uzyskania perfekcji w wybranej dziedzinie. To samo, co o sporcie, moglibyśmy powiedzieć o uczestnikach konkursów pianistycznych czy wiolinistycznych na przykład; o tancerzach baletowych. Jeden z nich. Legenda takiego tańca Maurice Chevalier, kiedy już się mocno zestarzał i właściwie powinien zejść z parkietu, nieustannie, na sposób morderczy i nieledwie samobójczy, ćwiczył wbieganie po schodach i zbieganie ze schodów, z pozorną swobodą i lekkością, choć w gruncie rzeczy kosztowało go to ogromny wysiłek. Tłumaczył, że robi to po to, by widzowie uwierzyli, że ciągle jeszcze jest młody, że ciągle jeszcze wyczyny taneczne przychodzą mu z niebywałą lekkością, choć tak naprawdę była to dla niego mordęga.

 

 

Inny przykład. Mistrz trąbki Louis Armstrong mnóstwo koncertował, co kosztowało go bolesną i nigdy nie gojącą się ranę górnej wargi. Po prostu starł tę wargę ustnikiem swojej trąbki do żywego mięsa. Każdy kontakt z trąbką oznaczał dla niego nieopisany ból. Więc, żeby złagodzić jakoś ten efekt i zapanować nad reakcją obronną własnego organizmu, godzinę przed koncertem ćwiczył. Rzekomo ćwiczył, a tak naprawdę oswajał swoją rozharataną wargę z ustnikiem trąbki, po to, by wtedy, kiedy wyjdzie w światła reflektorów, móc grać z uśmiechem na twarzy, bo ta największa fala bólu już została uśmierzona.

Tutaj też mamy historię z gatunku tej uporczywej wspinaczki w kierunku absolutnego profesjonalizmu i bezdyskusyjnej perfekcji. Historia opowiedziana w filmie „Slalom” nie jest prawdziwa, choć pani scenarzystka i reżyser filmu Charlène Favier sama jest byłą narciarką wyczynową. Sama zjeżdżała z góry z prędkością osiemdziesięciu mil na godzinę. Doskonale wyczuwa to oszołomienie, strach, ale także adrenalinę i ambicję Lyz, która prze do sukcesu i wokół której dzieje się zbyt wiele naraz, by mogła to przetrawić w swojej niedojrzałej dziewczęcej psychice. Jeszcze tego nie umie uszeregować, nie umie tego objąć swoją osobowością i powkładać do odpowiednich szufladek.

Fred, ów trener narciarski, podobnie jak i sama Lyz, nie są figurkami wyciętymi z kartonu. To pełnowymiarowe postacie, dlatego ten ich przewrotny związek jest możliwy i przekonujący. Bowiem Fred początkowo jest wyłącznie miłym, empatycznym mężczyzną, który dla nastolatki chce być raczej ojcem niż kimkolwiek innym. Uwago własnego ojca nie zaznała, ale teraz, jako nastolatka, po raz pierwszy przegląda się w męskich oczach. Do tej pory było jej to niepotrzebne, ale teraz sytuacja się radykalnie zmieniła i to, że mężczyzna się jej przygląda, że ją ocenia i docenia, że ma dla niej czas, że ona budzi jego zainteresowanie, zaciekawienie, że on w pewnym sensie bierze odpowiedzialność za przyszłość – to wszystko szalenie wzmacnia dziewczynę duchowo. To bardzo pożądane wsparcie i oparcie.

 

 

Poświęćmy dwa słowa aktorowi, dzięki któremu ten film staje się bardziej krwisty, jak zawsze w wypadku, kiedy mamy do czynienia z przekonującym czarnym charakterem. To Jérémie Renier, aktor belgijski, kwalifikowany tam często jako komik; rocznik 1981. Rodzice marzyli, że zostanie artystą, ale on nie pasjonował się ani malarstwem, którym próbowali go karmić, ani nauką w szkole, gdzie - jak mówi - często siadał jak najbliżej kaloryfera, czyli z daleka od katedry profesora. Wydawało się w pewnym momencie, że się całkiem zmarnuje, ponieważ nabrał ochoty na skręcanie jointów, ale na szczęście do jego życia zastukało kino. Zafascynował się sztuką aktorską, zaczął brać lekcje, nawet więcej – szkoli się w pantomimie, zapisuje się do szkoły cyrkowej w Brukseli. Marzy mu się, że zostanie z czasem drugim Jeanem Paulem Belmondo. Niewiele z tego wychodzi, ale zostaje zauważony przez dwóch braci, Jeana Pierre’a i Luca Dardenne. To francuscy fachowcy od kina, często nagradzani w Cannes. Kręci kolejne filmy, u braci Dardenne, u Françoisa Ozona i zaczyna być poszukiwany jako odtwórca ról przystojnych młodych mężczyzn, którzy skrywają wewnątrz mroczną duszę. On sam też przyciąga i akceptuje takie role. Powtarza własne credo - mój wewnętrzny głos wskazuje: idź tam, gdzie prowadzi cię własna intuicja. I jak się okazuje, dzięki temu Jérémie Renier zawsze idzie do przodu.

Film układa się w porywający dramat debiutującej pani reżyser Charlène Favier, który relacjonuje związek między nastoletnią, wybitnie utalentowaną, narciarką a jej agresywnym, chciałoby się powiedzieć drapieżnym, instruktorem, w tej roli Jérémie Renier. Młodziutka Noée Abita gra 15-letnią Lyz, uczennicę liceum we francuskich Alpach, która zostaje przyjęta do elitarnego klubu narciarskiego, znanego z trenowania najlepszych profesjonalnych sportowców w kraju. Nie tylko trenowania, ale i kreowania ich od zera. I tutaj były mistrz narciarstwa, który teraz udziela się jako trener, postanawia uformować Lyz na gwiazdę sportu, mimo iż ma do czynienia z dziewczyną mało przygotowana, z nieoszlifowanym diamentem. A że dzisiejszy sport wyczynowy oznacza niebywale surową dyscyplinę, nieledwie zakonną regułę, w która trzeba wejść, dziewczyna będzie musiała znosić presję treningu, która przerasta jej wątłe siły emocjonalne. No i powstaje pytanie, czy będzie w stanie uwolnić się od nacisku zaborczego trenera.

 

 

Pani reżyser ciężko pracuje nad tym, aby pokazać, czego doświadcza ciało przyszłej mistrzyni sportu w trakcie treningów i pracy na stoku. Uważnie obserwuje jej mięśnie, jej energię. Ale nie tylko. Kamera obserwuje także dziewczynkę, w której oglądamy porywającą mieszankę niepewności, pragnienia sukcesu oraz buntu, chęci wyrwania się z nałożonych na nią reguł. No i ta chęć ucieczki, która objawia się raz chwytaniem w usta lecących z nieba płatków śniegu, a raz poszukiwaniem zapomnienia w alkoholu czy tańcu na festiwalu muzycznym.

Narty, zima i góry oraz sporty z nimi związane pokazywane są w filmach zazwyczaj w wydaniu relaksacyjnym, jako część zimowego urlopu. A tutaj mamy trening jako formę ucieczki. Od matki, która jest niezbyt posażna, w dodatku w odległym mieście, nie zapewni dziewczynie przyszłości, i zainteresowana jest raczej nowym partnerem niż swoją córką. Mamy trenera, który w nowym narybku widzi pomysł na kontynuowanie własnej kariery i gotów jest narzucić dziewczynie przemocą nową wizję życia. No i samą Lyz – dziewczynkę, która powtarza posępnie: „Po prostu chcę to robić”. Wyizolowana emocjonalnie, zdeterminowana, ćwicząca z ponurą zaciekłością. A trener, który prowadzi ją do mistrzostwa, jednocześnie amputuje pewną bardzo ważną część jej osobowości; pozbawia ją naturalnego rytmu, jaki dyktuje jej ciało i psychika; okalecza. Stosuje tak zwany gaslighting, czyli planowo i na dłuższą metę pozbawia ją naturalnego entuzjazmu życiowego, żywiołowości. I co tu dużo mówić – pozbawia ją młodości.

Trener przyjmuje także postawę znacznie gorszą, bo seksualnego drapieżnika. Doskonale zdaje sobie sprawę, że ta zaledwie 15-letnia z przyrodzonym narciarskim talentem, pozbawiona ściślejszego nadzoru rodzicielskiego, to jest łatwy cel dla kogoś, kto żyje z wyzysku i z manipulacji takimi młodymi charakterami i posługuje się nimi dla wzmacniania własnej pozycji zawodowej. Mamy tu więc  z jednej strony nieśmiałość, wrażliwość, podatność na zranienia, a z drugiej strony kogoś, kto działa z pozycji władzy, autorytetu, kierownictwa, z pozycji mentora.

 

 

W tych dziewczęcych, szeroko otwartych oczach, którymi Lyz omiata wzniosłe szczyty Alp trenując „na sucho” na stoku, widać już zalążek nienasyconego pragnienia dotarcia na szczyt. Włączenia się do tego elitarnego grona utalentowanych, sławnych i bogatych, dla których stoki alpejskie są naturalnym miejscem brylowania, błyszczenia, zadawania szyku i wspinania się na szczyt, nawet wtedy, kiedy ostro szusują w dół. No i kogoś takiego, kto już połknął haczyk, kto jest w stanie zapłacić wysoką cenę za realizację swoich marzeń, kogoś takiego łatwo wykorzystać.

Widz, oglądając historię młodej narciarki, łudzi się, że nie dojdzie tu do najgorszego, ale niestety są to złudzenia bez pokrycia. Cóż, dla dziewczyny jest to pewna cena. Z początku nie do przyjęcia, a potem nie do odrzucenia.

 

 

 

 

 

piątek, 09.12, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 9.12. "Slalom"
Podsumowanie dyskusji

Próbowaliśmy wyważyć bilans sukcesów i strat tej biednej, ale i obiecującej Lyz, której lepiej wiedzie się na stoku narciarskim niż w życiu. Gdyby dziewczyna była tylko ofiarą, która została wykorzystana przez trenera, który jej kosztem wspomaga swoją karierę i nadmuchuje własne ego – obraz byłby prostszy. Ale ona sama także prze do sukcesu, do zwycięstwa, do własnej kariery. I rozumie, że musi zapłacić za to pewną cenę. A tak w ogóle rozumie znacznie mniej niż by mogła, na przykład wtedy, gdyby do tej trudnej sytuacji przygotowała ją własna matka. A ta najpierw nie ma dla niej czasu, a potem ofiaruje jej czułość bez pokrycia. W sytuacji, gdy biedna dziewczyna znalazła się już w sytuacji nazwanej umownie „#metoo”. A przecież scena finałowa, w której dziewczyna podejmuje samodzielną i radykalną decyzję, aby otrząsnąć się z tego osaczenia, zostawia nas z pewną nadzieją.

A poza tym – idą Święta. Wszystko się ułoży...

 

 

 

Patronat medialny: