"Wspaniały świat" Dobre Kino z Kotem
Data rozpoczęcia: 2025-06-13 18:00
Data zakonczenia: 2025-06-13
reżyseria: Giulio Callegari
scenariusz: Giulio Callegari
produkcja: Francja
czas trwania: 78 min
Czerwcowe spotkanie Dobrego Kina z Kotem to spotkanie z science fiction. "Wspaniały świat" z Blanche Gardin w roli głównej to nasza filmowa propozycja, która pozwoli nam porozmawiać trochę na temat robotów i nowoczesnej technologii coraz silniej wkraczającej w znaną rzeczywistość. Przed seansem autorska prelekcja dra Wiesława Kota, a po filmie wspólna dyskusja. Tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.
Mili Państwo,
filmami z gatunku science fiction zabieram Państwu czas rzadko, właściwie mniej niż rzadko, co ma swoją prostą przyczynę. W przytłaczającej liczbie przypadków nie mieszczą się w przyjętych przez nas ramach. Bo to albo rozbuchane superprodukcje, które rozmachem obrazów pokrywają miałkość treści, albo wręcz sfilmowane gry komputerowe. W najlepszym razie filmy dystopijne, które próbują symulacji z serii – jak będzie wyglądał świat po globalnej katastrofie. Gdzie im tam do takiego „Solaris” Stanisława Lema, w którym rzecz rozgrywa się na jak najbardziej odległej planecie o tytułowej nazwie, ale cała historia byłaby nie do pomyślenia bez ludzi z krwi i kości.
A dzisiejszego wieczoru trafił nam się taki właśnie okaz, który łączy w harmonijnym splocie science fiction ze światem jak najbardziej ludzkim. To film „Wspaniały świat”. Miał światową premierę stosunkowo niedawno, bo 7 maja. Napisał go i wyreżyserował francuski twórca Giulio Callegari, twórca, który chętnie reżyseruje własne teksty, co pozwala mu dłużej namyślić się nad nimi niż to bywa u przeciętnego zawodowego scenarzysty. O nim samym annały raczej milczą. O wiele więcej za to mówią o aktorce, którą dobrał sobie na odtwórczynię głównej roli o Blanche Gardin. To rocznik 1977. Blanche jest aktorką o specjalności komizm. Znają ją jednak głównie widzowie francuscy, ponieważ udziela się w serialach oraz bywalcy niektórych wyrafinowanych restauracji, gdzie udziela się w ramach występów stand-upowych. W repertuarze komicznym osadziła się na tyle dobrze, iż dwukrotnie zdobyła Nagrody Moliera za siłę własnego komizmu. Francuski kanał telewizyjny wyspecjalizowany w komicznych treściach powierzył jej prowadzenie cotygodniowego prawie półgodzinnego programu. Przyznanie jednej, tak dużej jednostki czasu telewizyjnego co tydzień jednej osobie, to jest naprawdę ogromne wyróżnienie. Z czasem zaczęła dzielić swoją aktywność także z filmem, a rezultaty państwo obejrzą.
W specyfikacjach gatunkowych ma napisane, iż łączy kino familijne z tym od maszyn, choć ta familijność, jaka łączy matkę i córkę, dwie bohaterki tej historii bywa trudna do przyjęcia. Jeżeli chodzi o język, ale także o sposób bycia. I dalej: niby jest to film kwalifikowany jako komedia, ale z drugiej strony to film o wiele bardziej poważny niż by to wynikało z takiego opisu.
Ramową treść zakreślmy od razu. Nie wygląda ona jakoś nadzwyczajnie. Bezrobotna nauczycielka, jak filmowa Max może się zdarzyć pod każdą szerokością geograficzną, także bezrobotna nauczycielka i samotna matka, która usiłuje związać koniec z końcem, zwłaszcza w okolicach pierwszego. Jak państwo zobaczą, obrała sobie dość trudny fach, jakim jest kradzież przestarzałych modeli i robotów. Rozbieranie ich na części i sprzedawanie podobnym jak ona kombinatorom. Co w sumie nie różni się wiele od kradzieży samochodu na części.
I w tym miejscu kilka spostrzeżeń, które się na powagę filmu składają. Film się toczy w przyszłości, choć – jak informują początkowe napisy – przyszłości nie tak znowu odległej. Pokazana tu przyszłość jest o wiele bliżej nas, niż mogłoby się wydawać. Wprawdzie w pierwszej sekwencji filmowej robot, który usiłuje wyrzucić śmieci, jeszcze razi nas swoją obecnością. Ale potem przyjmujemy tę i inne innowacje technologiczne gładko. Jak za naszych niedawnych czasów gładko przyjęliśmy widok laptopa, palmtopa albo smartfona czy bezprzewodowych słuchawek. Ostatecznie ja sam z końcem lat 80. ubiegłego wieku zostałem zatrzymany na ulicy przez panią w średnim wieku z pytaniem, gdzie można dostać takie słuchawki dla niesłyszących, jakie noszę na głowie. Bo ona także ma problemy ze słuchem. A ja miałem na uszach zwykłe słuchawki od walkmana. Inna sprawa, że ten walkman kosztował dokładnie tyle, ile wynosiła moje ówczesna pensja na uniwersytecie. Nie żeby na uniwersytecie płacili nam tak mało, ale dlatego, że walkmany były takie drogie.
A propos tej filmowej niedalekiej przyszłości widzimy, że roboty, które są ponad nasz dzisiejszy stan zamieszkują dzielnice i mieszkania, które są zdecydowanie dzisiejsze, a więc często obskurne, zatłoczone, wypakowane byle jakimi meblami. Tkwiące w szarej codzienności. Jak Walkman za Jaruzelskiego.
W kwestii technologii już na wczesnym etapie filmu zaczynamy rozumieć to, co się do nas w realu jeszcze słabo przebija. Kiedy mówimy zbiorczo o robocie jako takim czy sztucznej inteligencji jako takiej, to dokonujemy nieuprawnionego uogólnienia. Bo przecież zarówno roboty jak, nie przymierzając samochody, będą się dzielić na nieskończoną ilość wariantów. Dla kogoś, kto ma prawo jazdy, nie istnieje po prostu coś takiego jak samochód to samo zresztą dotyczy wielu urządzeń, które mamy w swym zasięgu. Panie wskazałyby na przykład na robota kuchennego, który przecież także nie nadaje się do sporządzania każdej potrawy.
W naszej historii mama imieniem Max także nie może wybierać takiego robota, jakiego życzyła sobie, ale jest skazana na pewien typ, który ją de facto drażni. Robot o nazwie T. O. przypomina nieco te gatunki, że się tak wyrażę, które znaliśmy z „Gwiezdnych wojen”. Taki jeden niski i pękaty. W kolorze przypominającym biel. Oraz znacznie od niego wyższy, taki o lśniącej pozłotce. Oba nazywały się w tej serii filmowej po prostu droidami, choć miały również imiona osobiste.
Te urządzenia w naszym otoczeniu szybko się zresztą nawarstwiały dzisiaj czymś nadzwyczajnym jest fakt, iż ktoś nie posiada telefonu komórkowego. A przecież jeszcze za mojego życia, choć niezupełnie dorosłego, felietonista tygodnika „Polityka” Daniel Passent (miałem przyjemność znać) zaszczycił swoją obecnością przyjęcie, które gospodarz wydał na 15-lecie nieprzyznania mu telefonu. Od 15. lat interpelował pisząc bujnie i kwieciście o tym, że aparat jest mu potrzebny, a władze odmawiały i odmawiały. Nie z przyczyn bynajmniej politycznych, tylko dlatego, że tych telefonów było mało. Ogromnie mało było, ściśle mówiąc, central telefonicznych. I telefon był dobrem absolutnie luksusowym. A kiedy moi rodzice dostali telefon pod koniec lat osiemdziesiątych, wbrew temu, co się spodziewali, nie było to żadne „halo”. I kiedy zjawiłem się w latach dziewięćdziesiątych, z telefonem komórkowym w domu, rodzice nie mogli się nadziwić temu cudactwu, a potem do syta się nagadać. Co wtedy kosztowało parę złotych, tak jak teraz kosztuje bardzo niewiele.
I jeszcze jedno - film nam uświadamia to mianowicie, że sam robot to jest, jakbyśmy powiedzieli, hard ware. Równie albo i nawet bardziej ważne jest to, jaki software na nim zainstalowano, czyli jakie ma programy i aplikacje, dzięki którym możemy z niego korzystać. Sama maszyna jest bezużyteczna. Bo to ma szerokie konsekwencje. Nasz świat jest na szczęście dość słabo uporządkowany, albo uporządkowany na tyle, że potrafimy w nim wygospodarować sferę improwizacji sferę posunięć zgodnych na przykład z kaprysem. Czego robot po prostu nie umie, albo raczej chcielibyśmy, żeby nie umiał. No bo wyobraźmy sobie coś równie niebezpiecznego jak kapryśny robot. Albo wcielenie jednej z tych legend inżynierskich, mianowicie robot, który sam się uczy i poprawia własne błędy. A przecież najlepszy albo lokujący się w ścisłej czołówce film science fiction jaki nakręcono, mianowicie „2001: Odyseja kosmiczna”, opierał się na tym, iż genialny robot o imieniu Hall przekonał się na podstawie własnych wyliczeń, iż najsłabszym organizmem, który może niekorzystnie wpłynąć na realizację misji statku kosmicznego to właśnie człowiek i na tej zasadzie zdecydował się tego człowieka pozbyć. Doszedł w swoim sumieniu do słusznego przekonania, że robi jedyną pożyteczną rzecz z możliwych.
O fizyce kwantowej także się pisze, że jest nieubłaganie logiczna, choć my nie jesteśmy w stanie do jej logiki przeniknąć. Tak bynajmniej o tym czytałem. No i co ze sferą uczuć? Nic nie wiadomo na temat, czy robot byłby w stanie przeżywać. Wzruszenie, żal, śmiech, płacz i inne afekta. Czy potrafiłby się bać, czy tylko oceniać ryzyko? Ale tutaj także niewiele wiemy na pewno. Bowiem czasem to ludzie wydają się bezduszni, a roboty okazują więcej uczuć. Choć pewnie zostały na nie zaprogramowane. Albo i nie, jak w filmie „Łowca androidów”, kiedy to Harrisonowi Fordowi umieją okazać coś na kształt litości. Proszę to śledzić, rozważać, oceniać.
Tak przy okazji przypomniał mi się jeszcze jeden film, w którym robot humanoidalny, o twarzy Arnolda Schwarzeneggera wszedł w drzwi posterunku policji, sparametryzował go swoim komputerowym umysłem, po czym obiecał, że wróci, gdy się lepiej przygotuje.
Mocno się z nim utożsamiam.
I’ll be back!
piątek, 13.06, godz. 18:00
sala kinowa KOK
wstęp wolny